Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/w-australia.gorlice.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server350749/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 17
się kochać, gdy tylko będzie miał na to ochotę. Wreszcie przestałby

i przeciągnął się leniwie. Po raz pierwszy tego dnia miał chwilę

- Nic nie rozumiem.
Mark zdumiał się. Im?
- I tak go poznałem - kontynuował Mały Książę. - Był sam w środku oceanu piasku I spał przy jakimś dużym
Róża milczała, zaś Mały Książę rozglądał się po planecie, wypatrując niepożądanych ziaren baobabu.
- Kim jesteś? - spytał cicho. - Wiesz, kim jestem. Znasz mnie z college'u. - Beck uśmiechnął się przelotnie. - To również nie był przypadek. Poszedłem na Uniwersytet Stanowy Luizjany, ponieważ ty się tam uczyłeś. Zapisałem się do bractwa, ponieważ ty do niego należałeś. Wszedłem w twoje życie, zwróciłem na siebie twoją uwagę, żebym w odpowiednim momencie, kiedy przyjdzie mi dołączyć do Hoyle Enterprises, był już waszym długoletnim faworytem. Podziałało, i to lepiej, niż się spodziewałem. Zaakceptowałeś mnie bez mrugnięcia okiem, podobnie jak Huff. Od razu zyskałem wiarygodność. - Jesteś związkowcem, prawda? - Nie. - Prokuratorem okręgowym? Agentem FBI? - Nic tak wielkiego. - Więc kim, do cholery... - Jestem Beckiem Merchantem. Merchant to nazwisko mojego przybranego ojca. Zaadoptował mnie, kiedy poślubił moją owdowiałą matkę. Przyjąłem jego nazwisko, ponieważ już jako dziesięcio- czy dwunastolatek zacząłem planować wasz upadek i wiedziałem, że moje prawdziwe nazwisko mnie wyda. - Nie mogę się doczekać - rzucił kwaśno Chris. - Jak się naprawdę nazywasz? - Hallser. Chris szarpnął się lekko, a potem pokiwał głową, jakby uznawał spryt Becka. - To wiele wyjaśnia. - Sonnie Hallser był moim ojcem. - W takim razie powinieneś mścić się na Huffie, a nie na mnie. - Chodzi o coś więcej, niż o zemstę, Chris. Chcę zniszczyć was i wszystko, co reprezentujecie. Chris potrząsnął głową. - To się nigdy nie stanie - powiedział tonem, w którym pobrzmiewała litość. - Wasz upadek już się zaczął. Hoyle Enterprises zamknięto. - Jesteś w zmowie z Charlesem Nielsonem? - Ja jestem Charlesem Nielsonem, a może raczej nie ma żadnego Charlesa Nielsona. To tylko imię, nagłówek, podmiot kilku artykułów w prasie, które sam napisałem i rozesłałem. To kombinacja imienia i nazwiska mojego taty, z inicjałem jego drugiego imienia, C. - Sprytny chłopczyk. - Czekałem przez całe lata na ten dzień, Chris. Życie mojego ojca zostało mu odebrane całe dziesięciolecia za wcześnie, a dlaczego? Ponieważ stanął na drodze Huffowi. Huff go usunął. Wyeliminował. Wszyscy to wiedzieli, ale uszło mu płazem. Ty zrobiłeś to samo z Iversonem, ale wiesz co, Chris? - spytał, przyciszając głos do złowieszczego szeptu. - Tym razem to koniec. - I co zamierzasz zrobić, Beck? Doniesiesz na mnie? Jesteś naszym prawnikiem. Nie możesz ujawnić informacji o swoich klientach, inaczej usuną cię z palestry. - Sprytnie, Chris, ale problem w tym, że nic mnie to nie obchodzi. Nie chciałem być prawnikiem. Studiowałem prawo tylko po to, żeby się do was zbliżyć i uzyskać dostęp do wszystkich waszych brudnych sekretów. Będą o mnie źle mówić, nazwą mnie zdrajcą i obdarzą jeszcze gorszymi epitetami, ale mnie to nie wzrusza. Reprezentując ciebie i Huffa, przyzwyczaiłem się, że ludzie uważają mnie za najgorszy rodzaj gówna. Nie oczekuję niczego nowego. - Zabezpieczyłeś się ze wszystkich stron, co? - Tak. - I co teraz? Powinienem zemdleć czy jak?
- Jean-Paul potrzebował dziedzica. Nie ożeniłby się z pani siostrą, gdyby nie zgodziła się na to.
Bankier zniecierpliwiony machnął ręką
- Gdyby utrzymywała pani przynajmniej luźny kontakt z opiekunką chłopca, wiedziałaby pani, że chcę zabrać dziecko, ale potrzebuję na to pani zgody.
- W takim razie zejdźmy na dół, zanim spróbuje ją zjeść! - Zaśmiała się przez łzy.
- Boisz się psów? - Gwizdnął ostro. Ledwie dokończył pytanie, kiedy przez drzwi kuchenne wypadł Frito. Był pięknym zwierzęciem. Miał złociste futro, bielejące ku brzuchowi. Machał ogonem tak zawzięcie, że Sayre musiała się odsunąć, aby uniknąć uderzenia. Frito przywitał swego pana z takim entuzjazmem, jakby nie widzieli się od miesięcy, a nie zaledwie od kilku minut. Potem przeniósł niepohamowaną radość na Sayre. Zaczął tańczyć wokół jej stóp i lizać radośnie dłonie. Przestał dopiero na polecenie: „Spokój!". Posłuchał natychmiast, grzecznie przysiadając na zadku. Nadal jednak buchał niekontrolowaną energią i wpatrywał się błagalnie w Sayre, dopraszając się pieszczot. Uległa mu. - Jest śliczny. Jak długo pan go ma? - Kilka lat. Jeden z pracowników odlewni przyniósł go kiedyś do pracy, wraz z rodzeństwem. Szczeniaki miały wtedy siedem tygodni. Zajrzałem do pudełka i po prostu musiałem zabrać go do domu. - Poskrobał psa po głowie. - Mieliśmy kilka nieporozumień co do niszczenia mebli, ale teraz nie wiem, co bym bez niego zrobił. Obserwując jego czułe zachowanie wobec psa, pomyślała, że Beck Merchant ma bardzo seksowne oczy, piękny uśmiech i uroczego zwierzaka. Łatwo się było na to nabrać. Ale to nie oznaczało bynajmniej, że jest miłym człowiekiem. W końcu był głównym doradcą prawnym Huffa Hoyle'a, zdolnym do oszustw na dużą skalę i Bóg jeden wie, do czego jeszcze. Nie zamierzała się nabrać na jego urok osobisty ani na udawaną miłość do zwierzaka, którą prezentował teraz w daremnej próbie przekonania jej do siebie. Wyszli z klimatyzowanego wnętrza baru na rozgrzany parking i Sayre poczuła się jak w łaźni. Ciężkie, parne powietrze przytłoczyło ją, na moment pozbawiając tchu. Poczuła zawroty głowy i brzęczenie w uszach. - Wszystko w porządku? - spytał Beck, dotykając jej łokcia. Przyłożyła dłoń do piersi i odetchnęła głęboko przez nos, wypuszczając powietrze ustami. Zawroty głowy minęły, a źródłem brzęczenia w uszach okazała się jedna z neonowych żarówek w nazwie baru. - Chyba nie jestem jeszcze zaaklimatyzowana. - Na to trzeba czasu. - Spojrzał na nią z góry. - Ale nie zostaniesz tu aż tak długo, prawda? - Nie. Nie aż tak długo. Pokiwał głową, ale się nie odsunął. Nadal wpatrywał się w jej twarz. - Zanim odejdę, chciałam zapytać... Ojej! - Co się stało? - Frito nadepnął mi na nogę. Pies próbował się wcisnąć między nich i stąpnął ciężko jedną z łap na jej śródstopie. - Przepraszam. - Beck otworzył szoferkę pikapu i gestem nakazał psu wejść do środka. Retriever wskoczył na siedzenie, jakby robił to już tysiące razy, i wystawił łeb przez otwarte okno od strony pasażera. Wywiesił język, a wyglądał przy tym uroczo prostodusznie. Sayre oparła się o karoserię i obejrzała stopę. - Coś poważnego? - Nie, wszystko w porządku. - Bardzo mi przykro. Frito myśli, że jest małym pieskiem salonowym. Mimo pulsującego bólu powiedziała: - Bardziej mnie to przestraszyło, niż zabolało. - Chciałaś o coś zapytać. Przez chwilę usiłowała sobie przypomnieć, co to było.
- A byłam? - odpowiedziała z tą samą przekorą.
- Nie wiem, sam się dziwię - przyznał szczerze. - Czte¬ry miesiące temu Lara i Jean-Paul bawili w Paryżu, potem pojechali do Szwajcarii i do Włoch. Nie widziałem ich przez cały ten czas i dopiero po wypadku dowiedziałem się, że dziecko przebywa w Australii.
- Wasza Wysokość. Taki był zamiar panienki Tammy.
Był to spontaniczny, niewymuszony uśmiech, tak różny od nieszczerych min Lary i tak piękny, że Mark aż oniemiał z zachwytu.

- Zostaw to mnie - oświadczyła lady Helena. - Niech pomyślę, Hastings-Whinborough... wątpię, aby jej matka należała do któregoś z komitetów charytatywnych. Ale to głupstwo, popytam się!

Drzwi między pokojem dziecinnym a sypialnią Tammy były jak zwykle otwarte na oścież. Mark zerknął w stronę łóżka. Było starannie zasiane. Na pobliskim krześle leżała bordowa suknia. W pokoju nie było nikogo. Wyglądało na to, że Tammy przebrała się w swoje ubranie i dokądś poszła...
- Zostawiam ci Henry'ego. On cię kocha i dobrze mu z tobą.
Tammy, która właśnie zamierzała wspiąć się wyżej, po¬nownie spojrzała na niego.

- Dobrze. Pojadę.

miała wrażenie, że wychodzi wieczorami, bo jej unika.
- A jeśli nie wpadniemy? - zapytał Connor Thorne.
Jej biała koszulka odbijała światło księżyca. Z trudem oderwał

upominek.

znowu ją przywdziewał.
moje dzieci najgorzej wychowanymi na świecie. - Przesadnie
aż Scott je sobie przedstawi.